09-04-2006 19:04
Andrew W.K. - I get wet (2001)
W działach: Muzyka | Odsłony: 8
Przyjaciół nie zawsze trzeba słuchać, zwłaszna gdy chodzi o tak delikatną sprawę jak uszy. Niestety ktoś nie popisał się polecając mi gościa zwącego się Andrew W.K..
Jego płyta I get wet fajną ma tylko okładkę. Co prawda jej historia jest jeszcze fajniejsza (rozwalił sobie nos, krwi było za mało, domieszał więc świńską krew i jakiś syrop, a wszystko to wygląda jakby wciągnął za dużo prochów do nosa), ale mniejsza z tym. Coś jest nie tak, jeśli płyta ma ciekawą tylko okładkę.
Gość nie umie grać, nie umie śpiewać. Nic nie umie. Totalna porażka. Można tę płytę zjechać z góry na dół i na boki, przepuścić przez wyżymaczkę i ogólnie długo się nad nią pastwić... ale po co babrać się w czymś tak żałosnym?
Gitarka wesoło pogrywa, wokalista zaskakuje kompletnym brakiem umiejętności śpiewania, ale najciekawsze rzeczy robi perkusja, działająca jak nakręcony automat perkusyjno-bitowy.
Szambo.
Jego płyta I get wet fajną ma tylko okładkę. Co prawda jej historia jest jeszcze fajniejsza (rozwalił sobie nos, krwi było za mało, domieszał więc świńską krew i jakiś syrop, a wszystko to wygląda jakby wciągnął za dużo prochów do nosa), ale mniejsza z tym. Coś jest nie tak, jeśli płyta ma ciekawą tylko okładkę.
Gość nie umie grać, nie umie śpiewać. Nic nie umie. Totalna porażka. Można tę płytę zjechać z góry na dół i na boki, przepuścić przez wyżymaczkę i ogólnie długo się nad nią pastwić... ale po co babrać się w czymś tak żałosnym?
Gitarka wesoło pogrywa, wokalista zaskakuje kompletnym brakiem umiejętności śpiewania, ale najciekawsze rzeczy robi perkusja, działająca jak nakręcony automat perkusyjno-bitowy.
Szambo.